Kto jest temu winny, to powiesić go....

Rok 1946. Nad brzegiem kanału Wdy w Jeziornej koło Borska, nieopodal jeziora Wdzydze, postawiono malutki domek na klockach betonowych, może cegłach. W domku tym miał swoje schronienie pewien kapelan służący jako osoba duchowna młodzieży i harcerzom wypoczywającym w lecie w namiotach. Był to pierwszy obiekt na tym terenie. W późniejszych latach, rodzice odwiedzający swoje dzieci przebywające na obozach i koloniach, upatrzyli sobie ten teren jako idealny do rodzinnego wypoczynku, w formie indywidualnej. Teren śliczny, położony nedaleko jeziora, Kaszubszkiego Morza, wydawał się wymarzonym miejscem dla rodzinnych wypoczynków. Właściciel gospodarstwa rolnego, któremu grunt się sam zalesił z samosiejki, nie był człowiekiem bezdusznym i litując się nad biednymi ludźmi z miasta, pozwolił im, oczywiście za sowitą zapłatę, postawić coś co nie będzie w ziemi, ale będzie mieć dach nad głową. Na wszelki wypadek, gdyby padało. Domeczki jak przysłowiowe chatki Baby Jagi. Bez kibelka, bez łazienki, bo po co ona by miała być jak wody nie było. O prądzie to zapomnijcie. I tak się zaczęło od mniej więcej 1953 roku. Główni osadnicy na tym terenie to mieszkańcy okolicznych miejscowości. Czerska i Czarnej Wody głównie. W tym też czasie, ne terenie miejscowości, właściwie osiedla Czarna Woda, rozpoczęto gigantyczną budowlę jak na tamte czasy, zakładu produkującego płyty pilśniowe, materiału jak na tamte czasy rewolucyjnego w zakresie prawie wszystkiego. Od drobnych mebli począwszy na budownictwie kończąc. A jakie zatrudnienie tam było. Ponad 1200 ludzi pracowało w systemie zmianowym. Rzeka Wda wyglądała jak pewna zupa, nazywająca się po poznańsku, "zupą NIC". Zupka zrobiona z żóltek jaj, mleka i wanilii, a na niej pływały ubite z białka małe, białe "wysepki".

Rzeka Wda od miejsca gdzie zakład wypuszczał swoje ścieki, była taka sama. Ryby w niej, żeś nie uświadczył. No ale wracając do wypoczynku. Każdy szanujący się zakład, musiał oczywiście mieć rozbudowaną infrastrukturę socjalną dla swoich pracowników, w tym zasłużony wypoczynek. Jeździli z płytami (zachęta) po okolicznych miejscowościach i szukali odpowiedniego miejsca na wczasowisko dla swoich. Być może popłynęli nie skażoną jeszcze rzeką Wdą w jej górny bieg i zatrzymali się w jeziorze Wdzydze. Ponieważ mieli tutaj swoje gospodarstwo wodno-łąkarskie, postanowili tutaj odpocząć. Pewnie było wesoło i balangi trwały do rana. Ubili przy okazji dobry interes z tym samym właścicielem samosiejki, co pozwolił wcześniej innym indywidualnym obywatelom PRL-u, postawić chatki Baby-Jagi. Firma to firma. Pieniądze państwowe, wagon płyt na zachętę, więc właściciel czując że zaraz będzie bogaty, oddaje im część swojej samosiejki na ośrodek wczasowy. Jest mniej rok 1956-57. Powstają nowe małe domki o wymiarach 4x4, drewniane, głównym materiałem oczywiście płyty pilśniowe. Domki stawiano na trylince. Teraz lud pracujący wypocznie sobie, ale trzeba się było na ten wypoczynek wcześniej zapisywać. 1200 osób to wiele rodzin. Obok powstaje ośrodek wypoczynkowy ROMET z Bydgoszczy, natomiast z drugiej strony rzeki Wdy następne dwa ośrodki państwowe. Jeden "Społem", drugi energetyki. Jest fajnie cztery ośrodki w samosiejkach a pośród nich kilkanaście domków prywatnych. Wiadomo, że państwowa firma nie mogła sobie nie załatwić w tamtych czasach zgody na swoje ośrodki. Ale jak miał to zrobić biedny prywatny właściciel. Kasy na prezenty za mało, więc wszystkie jego prośby o przeznaczenie terenu samosiejki na cele rekreacyjne, oddalane były za każdym razem.

Mimo wszystko domków na tym prywatnym ośrodku przybywało. Właściciel pobierał wysokie dzierżawy. Chodził po terenie jak "PAN", każdy mu się kłaniał i życzył sobie aby ów PAN nie miał do niego żadnych pretensji. Dlatego nie jeden wypił z nim morze wódeczki, aby mieć spokój. Śmieci się walały po wyrośniętej już samosiejce, ze stojących nieopodal kibelków drewnianych z serduszkami w drzwiach wejściowych jak i z rynienek odprowadzających żółtawy płyn waniało niemiłosiernie. To nic, najważniejsze że był dach nad głową i kilka ścian chroniących od wiatrów i zimna. Wszystko pewnie byłoby fajnie dalej, gdyby nie potoczyło się jak w bajce. Otóż nadjechał pewnego ranka dostojny gość (nie rycerz), i zawrócił w głowie biednemu rolnikowi. Nagadał mu, że te domki pewnie już niedługo będą musiały być rozebrane, bo przecież tym ludziom jak i właścicielowi nikt na nie, nie dał pozwolenia na ich postawienie. I co, i dochód nielegalny z tego źródła upadnie. Ale jaką forsę można za to wyciągnąć, gdy się to podzieli na malutkie działki i potem sprzeda. Właściciel pojechał do sklepu papierniczego, kupił sobie malutki kalkulatorek, bo z liczeniem (oprócz pieniędzy) miał kłopot i przystąpił do liczenia spodziewanej kasy. Za trzy dni powiadomił właścicieli domków, że dzieli grunt i będzie sprzedawał, średnio po 10 zł za jeden metr. Z jednej działeczki to może i nie duże pieniądze, ale z osiemdziesięciu? Ludzie nie chcieli tego podziału. Uważali to za niepotrzebne, ale nie mieli wyboru. Kupujesz albo wynocha. Podzielił, sprzedał notarialnie, do kasy gminy trafiały wielkie pieniądze za domki. Jakoś to przeżyli.

Rok 2000. Ten sam właściciel co kiedyś wydzierżawiał teren pod domki, teraz wysłał donos do organów administracji, że tam stoją domki na które nikt nie ma pozwolenia. Rozpoczęło się 2000 rok, to początek złego. Powiatowy Inspektor wydał prawie wszystkim decyzje nakazzujące rozbiórkę. Odwołania nic nie wniosły, skargi do WSA też. Na każdym szczeblu organów adminstracji państwowej (samorządowej - nie), szuka się tylko tych przepisów prawa, które są przewciw tym biednym ludziom. Są wśród tych przepisów takie, których zastosowanie przez ten czy ów organ, nie czyniłyby szkody ani właścicielom obecnie działek i domków i co ważniejsze, chroniłyby środowisko.

Ale jak żądać, od odpowiedzialnych za ochronę środowiska osób, zgody na zmianę niecałych trzech hektarów samosiejki (nazwanej w ewidencji gruntów lasem), na cele rekreacyjne, skoro te same osoby już od kilku lat, dają w bezpośrednich rozmowach takie teksty: "Tyle razy się ubiegaliście o zgodę na zmianę przeznaczenia terenu na inne cele niż leśne, i za każdym razem wam jej odmawiano, więc nigdy takiej zgody nie dostaniecie". Czy takiej osobie powinno się składać wniosek o załatwienie pozytywnie czegoś, co ona z góry neguje, chyba nie.

Podsumowując swoje wynurzenia, wiem że z chwilą, gdy zabraknie zgody na przeznaczenie tego terenu na cele rekreacyjne z możliwością zabudowy, oczywiście tym razem na podstawie pozwolen na budowę, nastąpi całkowita degradacja tego terenu.

Zamiast domków będą namioty, może małe przyczepki campingowe, zamiast kanalizacji będą latryny i dołki na zlewki i pomyje, zamiast oświetlenia i energii elektrycznej, będą ogniska. Kto wie ile wtedy lat ten teren wytrzyma. Wyobrażam sobie jakie na tym terenie wypoczywać "męty" będą. Nikt spokojnie ibezpiecznie tam nie przejdzie. Sąsiednie ośrodki będą mogły się spokojnie pakować lub potroić ochronę. I to nie jest jakieś nie przewidziane zdarzenie. Tak będzie, wspomnicie moje słowa.

Zgłoś
Komentuj
Schowaj komentarze
Wpisz komentarz:
(Maksymalna ilość znaków: 1024) Pozostało 1024 znaków.
Musisz być zalogowany, aby komentować i oceniać zdjęcia.
Możesz się zalogować lub zarejestrować
Dodaj komentarz
Komentarze uzytkowników:
Skomentuj teraz!